Jak na razie to pogoda nie do końca dopisuje, wstałem rano a tu znowu niebo zachmurzone i lekka mgła. Chciałem się wybrać do centralnej części wyspy na Victoria Peak aby zobaczyć panoramę Hong Kongu i pofocić trochę rzecz jasna, ale muszę to odłożyć na dzień następny. Zamiast tego wybrałem się na przechadzkę po Tsim Sha Tsui. Wychodząc z budynku o porannej porze nie spotkałem żadnych nagabywaczy i "akwizytorów", widocznie pracują o innych porach dnia.
Poszedłem na wybrzeże przy Victoria Harbour, po drodze minąłem Hong Kong Museum of Art i Hong Kong Space Museum, były jeszcze zamknięte, może zwiedzę je nieco później. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to bambusowe rusztowania, żadnych stalowych - to najtańsza i wytrzymała konstrukcja. Wzdłuż brzegu ciągnie się promenada, której pewną część zajmuje aleja gwiazd, Avenue of Stars. Z wszystkich filmowych gwiazd, które mają swoje miejsce w tej alei, znam tylko trzy nazwiska: Jet Li, Jackie Chan i przede wszystkim Bruce Lee, którego niewielką statuę z brązu można znaleźć na zachodnim końcu alei. Poprosiłem kilka osób o zrobienie zdjęć, sam też pary wyświadczyłem innym takową przysługę.
Wracając w stronę hostelu, przeszedłem przez Tsim Sha Tsui East Waterfront Podium Garden, jeden z wielu jakie można spotkać tutaj. Często wśród szeregu budynków można znaleźć takie miejsca zieleni. Następnie poszedłem do Kowloon Park, przechodząc przez ogród botaniczny i Heritage Discovery Centre, gdzie zobaczyłem niewielką wystawę poświęconą urbanistycznym przemianom wizualnym Hong Kongu.
Dalej, Mong Kok. Wyczytałem w przewodniku jaki mam, że w tej części znajdują się się różnego rodzaju bazary, na których można kupić dosłownie wszystko. Po drodze wstąpiłem na stacje metra i kupiłem Octopus Card. Taka karta ułatwia poruszanie i płacenie w Hong Kongu. Jednym słowem jedna karta o wielu możliwościach do wykorzystania.
Tylu pływających dziwnych żywych stworzeń, które spożywają tutejsi ludzie, jeszcze nie widziałem. Małym szokiem było dla mnie zabijanie żółwi, które najpierw zalewa się wrzątkiem, a potem odrąbuje się skorupę tasakiem. Masarka piłą łańcuchową. A obok do kupienia żywe żaby. Brrrrrrrrr. Robię trochę zdjęć, patrze na ulicznych krawców, rzeźników, stolarzy, ślusarzy itd. Kupuję soczyste i słodkie pomarańcze, 20HKD za pięć sztuk, 8HKD za kiść bananów.
Korzystam z miejskiej toalety, która nie grzeszy czystością. Wstępuje do 7-eleven, to taki sklep, coś jak polska Żabka, kupuję colę, potem znajduje supermarket 'wellcome' gdzie kupuję piwo i jakieś zupki chińskie. Kolejny szok - na półce znajduję soki Tymbarku. Made in Poland.
Wracam do hostelu metrem - przejeżdżam dwie stacje i wysiadam. Przy wejściu do hostelu zaczepia mnie znowu Hindus, oferuje tanie garnitury, mówię, że dziękuję i odchodzę.
Zjadłem coś, wypiłem piwo Tsingtao (druga butelka się niestety przez przypadek rozbiła), chwila na sieci i się zdrzemnąłem. Wieczorem znów poszedłem nad brzeg, tym razem wziąłem statyw do mojego Nikona i porobiłem trochę ujęć nad wodą. Zaczęła padać niewielka mżawka, nawet w odpowiednim momencie bo wyczerpała się bateria w aparacie. Mam nadzieję, że pogoda jutro dopisze bardziej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz