czwartek, 23 kwietnia 2009

Dzień dwunasty

Miały być Chiny, ale nie wyszło, bo... zaspałem nieco. Pojadę jutro, nie ma pośpiechu. Nie za bardzo wiedziałem co zrobić z dzisiejszym dniem, wziąłem kolejny raz przewodnik do ręki i w końcu zdecydowałem się wybrać na południowo-wschodnią część wyspy, do Stanley, miejsca najbardziej znanego z marketu i plaż. Przed wyjściem poprosiłem o wyrzucenie śmieci z mojego pokoju i sprzątanie.

Do Stanley można się dostać jednym z autobusów (6, 6A, 6X, 260) odjeżdżających z Exchange Square, niedaleko stacji MTR Central. Przejazd wiedzie przez Repulse Bay, gdzie jest jedna z bardziej popularniejszych plaż w Hong Kongu, i trwa ok 45 minut. Pierwsze miejsce - Stanley Market, miejsce to musi być chyba w wielu przewodnikach, bo tylu Amerykanów i Australijczyków w jednym miejscu to tutaj jak dotąd nie spotkałem. Na markecie do kupienia m.in. tradycyjne chińskie papierowe lampiony. Zaraz przy markecie promenada, na której kilkanaście restauracji w klimacie europejskim, serwujące m.in. kuchnię włoską. W jednej z nich z głośników leciało "Hey Now" Oasis, nie myśałem, że to tutaj usłyszę. Przy promenadzie mała przystań, skąd dość rzadko kursującym promem, można dostać się do Aberdeen (nie ten najbardziej znany, szkocki, tylko tutejszy). Oczywiście nie mogło zabraknąć i w tym miejscu kolejnej świątyni.

Wróciłem promenadą na market, a następnie poszedłem w przeciwnym kierunku, zobaczyć cmentarz Stanley Military Cemetery. Cmentarz poświęcony jest pamięci tym, którzy polegli przy obronie Hong Kongu podczasz inwazji japońskiej w grudniu 1941 roku.

Wróciłem do hostelu, pokój nie posprzątany. Trudno, i tak zaraz wyszedłem ponownie. Tym razem miałem ochotę na przejażdżkę metrem do pierwszej lepszej stacji i pochodzenie po okolicy wokół niej. Wypadło na Kowloon Bay, stację na zielonej lini MTR. Poza kolejną świątynią, kolejnym bazarem i kolejnym centrum handlowym nie było nic ciekawego do zobaczenia. Ponownie poszedłem na sushi - tym razem zamówiłem z węgorzem, homarem i łososiem. i japońską zupe miso. Nie miałem mapy okolicy, chciałem zobaczyć czy coś zostało jeszcze ze starego lotniska międzynarodowego Koi Tak Airport, zamkniętego w 1998 roku. Wróciłem na Tsim Sha Tsui po niecałych dwóch godzinach, znów zgłodniałem i zjadłem jeszcze kurczaka w sosie cytrynowym. W hostel od razu spotkałem znajomego Hindusa, który przeprosił za nie posprzątany pokój, bo ktoś inny zapomniał to zrobić. Przynajmniej wyniósł mi śmieci.

Jutro Guangzhou...no chyba, że znów zaśpię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz