poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Dzień pierwszy

Już od jakiegoś dłuższego planowałem wybrać do Azji i dzięki temu, że załapałem się jakiś czas temu na promocję w liniach KLM, przywiało mnie do Hong Kongu.

Długa podróż, ale jakoś to zniosłem. Najpierw wylot z Edynburga do Amsterdamu, trzy godziny przerwy i ponownie w samolocie. Boeing 747-400, robi wrażenie, nie powiem. W samolocie siedzi obok mnie Norweg, leci na spotkanie biznesowe i targi do Hong Kongu i Chin. Zajmuje się dystrybucją części do łodzi motorowych. Nie mówi biegle po angielsku ale jakoś się dogadujemy, wymieniamy się adresami mailowymi. Serwowane posiłki w czasie lotu nie są może za rewelacyjne, ale dają radę zaspokoić głód. Lądujemy planowo o 14:30 czasu lokalnego, gęste chmury nie pozwoliły nam zobaczyć Hong Kongu z powietrza.



Kontrola paszportowa, pieczątka wbita, zostaję wpuszczony na terytorium Hong Kongu. Odbieram bagaż, żegnam się z Norwegiem, nawzajem życzymy sobie udanego pobytu w Azji. Chwilkę zajmuje mi znalezienie autobusu A21, który zawiezie mnie na Tsim Sha Tsui, na Kowloon. Bilet to wydatek 33 HKD (dolar Hongkongu) czyli mniej więcej 3 funty. Na miejsce docieram po niecałej godzinie jazdy, od razu po wyjściu z autobusu znajdują się jacyś natręci, przeważnie hindusi, którzy próbują wcisnąć ci jakiś kit, typu podróba Rolexa, albo jakieś inne badziewia. Są dosłownie na każdym kroku. Docieram na miejsce przy pomocy sympatycznego Chińczyka, mój hostel mieści się na 7 piętrze budynku Chungking Mansions przy Nathan Road, to najtańsze miejsca noclegowe w Hong Kongu, w budynku mieszczą się hostele, sklepy, kantory, restauracje, a nawet podobno fabryki. Aby dostać się do hostelu trzeba jechać windą, których jest kilkanaście i zawsze są porozmieszczane po dwie w różnych częściach budynku. Winda z lewej strony obsługuje tylko piętra parzyste, a winda z prawej odpowiednio nieparzyste.

Hostel prowadzą hindusi (co mnie ani trochę nie zdziwiło), czekam na pokój z jakąś godzinkę, dowiaduje się, że za pokój moge zapłacić albo w lokalnej walucie, albo w dolarach amerykańskich. Czuje sie jakbym oglądał Slumdog Millionare. Zjeżdżam spowrotem windą, sprzedaję funty, wracam i płacę za pokój. Lokum to żadna rewelacja, ale jest taki jak oglądałem na sieci i jaki przewidywałem, że dostanę. Łóżko, mała szafka, toaleta razem z prysznicem, jest nawet TV z jakimiś lokalnymi kanałami oraz telefon - lokalne rozmowy sa za darmo, a Hindus mówi, że jak chcę tanio dzwonić za granicę to muszę sobie kupić kartę-zdrapkę na międzynarodowe rozmowy. Ma być też wifi w pokoju, ale coś nie łapie. Znajduję inną sieć, chwilkę mi zajmuje zabawa z WEP i już mam internet, nie chodzi za szybko, ale przecież nie będę korzystał tutaj z torrentów.

Wieczorem wybieram się na mały spacer wzdłuż Nathan Road, zahaczam o McDonald's, poźniej jeszcze jem pizze w Shakey's Pizza, wracam do hostelu, prysznic i idę spać. Dużo wrażeń jak na sam początek. Podoba mi się w Hong Kongu, trzeba przyznać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz